Dla odmiany po wczorajszych śniadaniowych doświadczeniach dzisiejszy dzień zaczęliśmy pysznym śniadankiem w formie bufetu – do wyboru do koloru: jajeczni czka, parówki, serki, wędlinki, jogurciki, płatki, ciasta….itp Tak najedzeni możemy iść w góry!
Po 9 wyjechaliśmy spod hotelu w Bansku w stronę schroniska Wichren, położonego na poziomie 1950 m npm. Prowadzi do niego dosyć kręta asfaltowa droga przez las, na której spotkaliśmy dwójkę dzielnie walczących nartorolkarzy. Po około godzinnym wdrapywaniu się fordem dotarliśmy do schroniska, rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę czerwonym szlakiem. Początkowo wspinaliśmy się pośród kosodrzewiny, po dużych kamieniach aż do momentu rozwidlenia szlaku. Napotkany autochton wytłumaczył nam czym różnią się obie trasy dotarcia na Wichren. Wybraliśmy „hard one”. Idąc trawersami zbocza po prawej stronie mijaliśmy oddalające się schronisko, a nad nim górował szczyt Todorin z kilkoma wyciągami narciarskimi. Dzielnie maszerując zakosami i delektując się pięknymi panoramami Pirynu, dotarliśmy do schronu Kazan, gdzie czerwony szlak połączył się z zielonym. Po krótkim odpoczynku i posileniu się melonem, ruszyliśmy dalej ku przełęczy Premkata. Tam spotkaliśmy odpoczywających i wygrzewających się w słoneczku paru innych piechurów. Dołączyliśmy się do wylegujących się, przyglądając się widniejącemu nad nami Wichrenowi (2914 m), a z drugiej strony 6 m niższemu Kutelo. Oba szczyty pokrywały do połowy chmury, co potęgowało ciekawe wrażenie wizualne. Rozpoczęliśmy marsz na szczyt, który okazał się ciekawym wyzwaniem – duże kamieniste nachylenie na nagiej skale. Wspinaczka na sam szczyt wymagała zaangażowania użycia różnych technik, w tym chodzenia na czworakach. Po około pół godziny osiągnęliśmy wierzchołek, gdzie zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i porzucaliśmy się kulkami śniegu. Tym razem pogoda pozwoliła nam popodziwiać panoramę Pirynu. Po chwili sielanki ruszyliśmy stokiem północnym w drogę powrotną do schroniska. Trasa wiodła przez kamieniste zbocza, zielone przełęcze, kosodrzewinowe tunele. Po około 2 godzinach byliśmy na dole, gdzie spotkaliśmy pierwszych Polaków w bułgarskich górach. Zadowoleni wróciliśmy do Banska, gdzie po kąpieli udaliśmy się do lokalnej knajpki. Spacerując po centrum ciężko było znaleźć restaurację z dużą ilością ludzi (w ogóle z jakąkolwiek ilością ludzi), ale w końcu za namową kelnera zdecydowaliśmy się na jedną . Jak zwykle kuchnia bułgarska sprawiła pewną niespodziankę. Mianowicie namówiony przez kelnera (mówiącego trochę po polsku) Greg zamówił tradycyjną potrawę, czym były dziwne mięsa z kośćmi w sosie kapuścianym z niedogotowanym ryżem. Nie chcąc nikogo urazić Greg rozprawił się z ryżem i kapustą. Bardzo widowiskowe okazało się wręczania rachunku polegające na tym, że kelner wbił w niego ogromny nóż na drewnianym stole. Po takim występie ciężko nie zostawić napiwku.
Dosyć zmęczeni ruszyliśmy do hotelu.